Przed odjazdem ma przyjść ją ucałować. Przyrzekła jej to solennie, w salonie, wtedy, gdy bona uprowadzała Wańdzię, używając niemal przemocy.
Wańdzia wzdycha i rozmyśla nad nieszczęsną dolą Jadzi. Pojedzie w nocy, sama z tym obrzydłym Powidlańskim!... Jak mogą rodzice zgodzić się na coś podobnego? Wczoraj jeszcze nie pozwalali Jadzi ani na chwilę pozostać samej z narzeczonym, a dziś ją puszczają w tak daleką drogę, do jakiejś Nicei, do Paryża!... Dlaczego jej, Wańdzi, jechać z nimi nie każą?
Wszystko to snuje się po jej rozpalonej główce, szpilki, podtrzymujące chińską koafiurę, wbijają się jej w skórę. Gorączka ją ogarnia.... Tyle przeszła w ciągu tych kilku miesięcy, tyle przecierpiała, że już chyba nigdy w życiu większych smutków nie dozna!...
Tymczasem na dole, w pokoju matki, Jadzia zmienia swe białe jedwabie na skromne sukienko podróżne. Śpieszy się. Północ wybiła, do stacji siedm wiorst. Rodzice, mąż naglą, proszą o pośpiech.
Nareszcie gotowa. Wciąga rękawiczki. Zarzuca na ramiona szkocki płaszcz podróżny i całuje ręce rodziców. Chce biedz na piąterko.
— Dokąd?
— Pożegnać się z siostrzyczką!
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/99
Wygląd
Ta strona została skorygowana.