Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Całują się tedy i płaczą, płaczą i całują, loki włosów popielato-złotych moczą się łzami. I oto starsza tuli się zbolała i zdenerwowana do drobnej szyjki siostrzyczki, która szczęśliwa z pogodzenia, wśród łkania pyta:
— Jadzia mnie kocha?
— Kocha!
— I... nie gniewa się?
— Nie, moje złoto!
— A będzie się ze mną bawiła?
— Będzie!...
Łzy ulgę przynoszą.
Obie panienki ocierają oczy. Płacz ich nie oszpecił, noski się troszkę zaczerwieniły. Wańdzia staranie chowa poza szezląg arkusz tektury z Powidlańskim-Siennickim, przyczyną niezgody, i czemprędzej ustawia w szeregu inne lalki, stroi je, odświeża pomięte, bibulane suknie.
Jadzia zbliża się do okna.
I ona bierze w rękę jedną z lalek, umocowuje ją na podstawce, poczem wyrzuca za okno kilka zdechłych much, walających się w piasku.
Wańdzia uradowana, rozpromieniona, ze śladami łez w dołkach policzków, rozpoczyna dramat.
— Oto pani Sągajło, wdowa po panu Sągalie, a oto jej cztery córki. Jedna jest leniwa, druga łakoma, trzecia zazdrosna, a czwarta bardzo dobra. Pani Sągajło ma jechać do Żytomierza i bierze z sobą trzy córki, te złe...