Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ama troskliwie wybiera mu „menu“ ze szparagów, kalafiorów, brukselki i innych zielenin.
— Nie wolno... nie wolno... ja każę!
Rozkoszą napełnia go ta słodka staranność. Nagle doznał jakiejś dawno nieznanej wesołości. Ta słodka kobieta, gwar Wiednia, trochę ulgi w cierpieniu — podnieca go radośnie. I warszawskim zwyczajem nie pojmuje inaczej wyładowania tego radosnego uczucia, jak w formie pękatej, szkaradnej butelki, sterczącej w odrapanej wazie, imitującej nieśmiało srebro.
— Każę zamrozić...
Ale ona zarumieniła się z oburzenia.
— Proszę pana... co to znaczy?
— Ja.. nic... tak...
— Panu nie wolno. A jeśli dla mnie, to ja mam wstręt do szampana.
I cudne, łagodne, domowe spojrzenie.
— Poco takie wydatki?
Uśmiechnął się. Sprawiła mu tem wielką radość. Stanowczo była dużo warta. Tak naiwnie troszczy się o to, aby nie wydał dużo na szampana. Prawie naiwna. Słodka! I tamten ją bił!...
— Zresztą ja tylko jedno wino lubię — dodaje.
— ?...
— Liebfrauenmilch.