Strona:Gabriela Zapolska - Parya.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
PARYA[1]
przez
GABRYELĘ ZAPOLSKĄ.

Od kilku chwil wszyscy zajęli miejsca swe przy owalnym stole, a panna Karolina nie zjawiła się jeszcze.
— Józef! — zakomenderowała pani domu, — idź poszukaj panny guwernantki.
Lecz pan domu szarpnął się niecierpliwie.
— Józef! — zawołał uderzając pięścią w stół, aż szklanki jęknęły — podawaj kolacyę — to pilniejsze, niech panna sama o godzinach jedzenia pamięta!
— Ależ!... przerwała pani domu.
— Cicho! nieodzywaj się... co ty wiesz... co ty znasz!...
Kilkakrotnie poruszył wąsami, które jak szczotka sterczały mu pod rubinowym nosem i porwawszy z koszyka kawałek razowego chleba maczał go w soli i jadł, mlaskając głośno grubemi wargami.
Kocio i Kizia siedzieli oboje naprzeciw ojca, patrząc nań z pod oka i śledząc ruchy jego brudnych rąk — z których co chwila spadały spięte szpilkami mankiety.
Żółte światło lampy, stojącej na środku stołu, kłóciło się z łagodnym srebrnym blaskiem, który z po za otwartych okien — przez koronkę krzaków jaśminowych — niebieskawą strugą słał się w przeczystej i słodkiej ciszy letniego wieczoru.
W kręgu brudno żółtym majaczyły głowy rodziców — i drobne główki dzieci. Ojca, uparta, duża czaszka dorobkiewicza, zdobna w ordynarne guzy lśniące się na wypukłem czole i należąca do dużej głowy, ginącej w szarawych zasłonach kurtki; matka — blada, podłużna maska ascetycznej kobiety, negującej kult ciała, zalęknionej i zawstydzonej nawet w obecności kucharza, którego obecność w ciasnej spiżarce napełniała ją trwogą i wreszcie Kocia niespokojna, rozwichrzona czupryna i Kizi jasna, prawie srebrna głowa, pochylona melancholijnie nad pustym talerzem.
Koło pieca zamazało się coś nagle.
Terlikowski brwi zmarszczył.
— Czego się Szmul kręci? źle Szmulowi?
Z framugi wysunęła się postać chudego i starego żyda. Chałat spadał mu do pięt, jarmułka przekrzywiła się na bakier.
— Ja poszedłbym do domu za pozwoleniem jaśnie pana!... wycedził oglądając się na drzwi, prowadzące do kredensu.
— Czego? do domu? cóż to tak Szmul shardział, że nawet herbaty już nie chce?

— Pięknie kłaniam, ale mi śpieszno.

  1. Szkic ten stanowi część całości książki, która wyjdzie p. t. „Poranne blaski“.