Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Drobna jej postać urosła prawie pod wpływem tej radości, jakiej doznała, uspokajając dziecinę. W jednej koszulce zgrzebnej, połatanej, chuda, zbiedzoną, nie jaśniała wprawdzie pięknością anioła, ale miała w sobie tyle uroku i wdzięku niewieściego, że szlachetniała i piękniała wśród ciemnej izdebki. Na bladem czole dziewczątka osiadała powoli troska macierzyńska i zarysowała się wśród płowych brwi cieniuchną zmarszczką. Przyszła ta zmarszczka przedwcześnie i rozpoczęła królowanie swoje; ale Helenka nie odganiała jej, ani gniewała się na przedwczesnego gościa. Owszem, było jej niewypowiedzianie dobrze i błogo z tą troską w myśli i dzieciną w kołysce. Uśmiechała się i pochylała główkę.
W piersi czuła jakieś ciepło spokojne, poczciwe, które przepełniło powoli ją całą. Stała zasłuchana, zapatrzona w oddech dziecięcia, a w słabem świetle lampy św. Katarzyna uśmiechała się do niej z przeciwległej ściany.
Święta miała długą białą suknię i jasne blond loki. Był to ulubiony obrazek Helenki; nieraz godzinami całemi wpatrywała się w tę piękną kobietę, wybiegającą z czarnych politurowanych ramek. Było to najczęściej podczas długich dni niedzielnych, gdy Helenkę zostawiono samą w izdebkach stróża. Św. Katarzyna stała się mimowoli powiernicą biednego dziecka, dzieliła jego