Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

likstę, usiłowała zbudzić siedzące pod murem kobiety z tak bolesnej zadumy i przymusić do udania się na wieczerzę.
Siostra Kaliksta stała ciągle u furtki.
Ten jej ulubiony kącik, gdzie zwykła najchęttniej przebywać, zdawał się dziś przykuwać ją do siebie.
Patrzyła na szumiące drzewa, na purpurowe nasturcje, na pobladłe i wynędzniałe twarze warjatek — i jakaś niewysłowiona tęsknota ścisnęła jej serce.
Ale przypomniała sobie swój obowiązek.
Na górze, na drugiem piętrze czekał na jej opiekę i staranie człowiek, walczący ze śmiercią, — musiała się tam udać niezwłocznie i pozostać noc całą. Uszedłszy kilkanaście kroków, posłyszała jeszcze ostry, przejmujący głos obłąkanej, krzyczącej z głębi ogródka:
— Śmierć idzie za tobą! Wróć się!
Ale siostra Kaliksta powrócić nie mogła. Była jak żołnierz, któremu przeznaczają miejsce posterunku.
Słabo płonąca lampka oświecała wielką salę — tak zwaną „gorączkową“. Kilkanaście pustych łóżek, zasłanych czystemi prześcieradłami, wyciągały rzędem swe linje, bielejąc w mdłem świetle jak marmurowe sarkofagi.