Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwę Princessa musiał jej ktoś nadać żartem, stosując ją do delikatnej postaci, występującej jaskrawo wśród trywjalnego otoczenia.
W kilka dni później, o szarej godzinie, wsunęła się do mego pokoju jakaś drobna postać, wyciągająca ku mnie rękę.
Ręka ta trzymała cały pęk bzu, którego odurzająca woń napełniła powietrze.
— Może wielmożna pani weźmie trochę bzu? Mamcia zerwała i kazała wielmożnej pani zanieść.
Pomimo zmroku, panującego w pokoju, poznałam natychmiast Princessę i ucieszyłam się temi odwiedzinami.
Widywałam ją dość często — najczęściej koło bramy, opartą o ścianę domu i śledzącą z dziwnem rozmarzeniem przechodzące osoby. Wydawała mi się z każdym dniem piękniejszą i pociągała mnie ku sobie niewytłumaczonym czarem. Wzięłam bez z jej ręki i położyłam na tualecie. Podziękowałam jej serdecznie. Ona wszakże nie odchodziła.
Stała na środku pokoju, rozglądając się uważnie. Nie miała wszakże zdziwienia w swem spojrzeniu, patrzyła na wszystko poważnie, ściągając brwi i zacinając usta. Sądziłam, że pragnie innego wynagrodzenia, niż uprzejme słowo — z szufladki wydostałam trochę drobnej monety i wsypałam jej w półotwarte dłonie.