Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - One.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kosz na tę samą myśl i dużo dałbym za to, aby towarzyszyć tej scenie ukryty w cieniu gęstwiny.
Pani Helena jednak wołała mnie za sobą, a mąż Muszki dążył już we wskazanym przeze mnie kierunku. Spojrzałem raz jeszcze w gąszcz leśny i podążyłem za... niezdecydowaną pięknością.
W godzinę później, gdy wyszliśmy z lasu, pani Helena miała pełny koszyczek poziomek, bo ta prawdziwie z całą namiętnością poświęcała się temu... sportowi.
Kuzynka moja siedziała już na pieńku, zachmurzona, rozdrażniona, milcząca.
Widząc nas zbliżających się, zasłoniła się szczelnie parasolką i niechętnie odpowiadała na pełne entuzjazmu wykrzykniki pani Zdzisławowej.
Kuzyn mój spał na mchu, z twarzą zwróconą ku niebu, z łysiną wspaniale lśniącą. Próżny koszyczek, pognieciony, z obszarpanemi pomponami, leżał u nóg mojej kuzynki.
Pani Helena podeszła do męża i w idylicznym nastroju duszy zdobiła jego rzadkie włosy koroną z pantofelków Matki Boskiej.
Ja stałem niedaleko kuzynki, oparty o pień cieniuchnej sosenki. Patrzyłem na nią i czułem niepowstrzymaną chęć do śmiechu. Ta sama cisza co wczoraj panowała dokoła, słońce słało ukośnie promienie, w lesie śmiała się zabłąkana dziewczyna... Nagle Muszka powstała i zbliżyła