Strona:Gabriela Zapolska - Małżeństwo Teci.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Małżeństwo Teci.

Nie było to nic nadzwyczajnego ta Tecia.
Dziewczyna rosła, trochę pochylona. Profil buldoga, a oczy smutnej sarny. Urodziła się gdzieś w chałupie pod Nowym Targiem, w chałupie z belek złotych, obciosanych grubo, a tak miejscami gładkich, że jak w tafii zwierciadła przeglądały się w nich zielenie dalekich polan lub liljowy błękit nieba.
Służyła w pensjonacie zakopiańskim; dla pozoru cywilizacji zamknęła piersi w tanią sznurówkę, spłaszczyła je i barbarzyńsko ścisnęła bujną kibić górskiej dziewczyny.
Przyodziała się w czarne łachmany, a na szyję wiązała gorąco żółtą wstążkę. Spała w suterenie i szorowała usilnie codzień paznogcie, aby była „czysta, gdy służy do stołu”.
Ten i ów w bezczynności kuracyjnej zwrócił uwagę na łatwą zdobycz. W sezonie letnim żółte wstążki Teci zmieniały się często.
Z ciemni nocnej wynurzała się rosła postać Teci, o biegała fontannę, nikła w czerni świerków. Wreszcie zatrzymywała się między limbami. Wiatr halny rozpalał na jej policzkach żar przelotny. Tecia chłonęła gorący wiew. Przed nią wykwitał cały klomb, cały kosz sennych maków. Padały z nich liście na parter nasturcji złotych i rezed o czarującej woni.
W pawilonach gasły zwolna światła.
Jedno po drugiem okno przestawało czuwać złoto-czerwonym blaskiem.
Tylko w suterenach Maciek podśpiewywał cicho