Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nych... nawet skarga... nawet charczenie dławionej ofiary.

KAROL.

O!.. Julko!.. błoto obsycha — samo opada.

JULKA (gorąco).

Nieprawda! Błoto moralne przylgnie tak szczelnie, że je niczem nie zniszczysz. Pomyśl tylko... Ty dziś wracał prawie pijany... o! nie przecz... Elki nie ma, więc prawdę powiedzieć ci mogę... Pijany byłeś i aż wiało od ciebie kałużą!.. Mogę to powiedzieć, bo niestety (smutnie) życie teraz nie ma dla mnie wielkich tajemnic!.. Szedłeś zaślepiony, głuchy — z umysłem przyćmionym, wlokąc swą duszę po jakichś bagnach i trzęsawiskach. Więc jakże miałeś się o świcie wsłuchać w taki głos i umieć w nim rozróżnić jęki i łkania o tragicznej mocy, gdy twoja dusza znękana i oszołomiona sama łkała boleśnie, tłukąc się o kryształowe ściany, pokryte świeżą warstwą błota! Żeś taki jest — winien jesteś sam!...

KAROL (zamyślony).

Kto wie... kto wie...


SCENA III.
ELKA, KAROL, JULKA.
ELKA (wchodzi ze szklankami na tacy i mówi płaczliwym głosem).

Samowar się nie chce zagotować... nie wiem co mu się stało... Palce sobie na nic popiekłam... o... będą bąble...