Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdjęty, poddał się bez walki i jak długo zachował on samowiedzę tego, co się z nim działo?
Czy nie czuł on tego samego bólu, jaki ona odczuła, gdy zbliżał się do niej ów nieznajomy i deptał po niej brutalnie, nie dotykając jej?
Pamięta, że pierwszym jej ruchem mimowolnym i pobożnym było zasunięcie powiek na źrenice zmarłego.
Czy jednak nie wcisnęła się gwałtem w jego drugą istotę, nie zmiażdżyła swoim ciężarem subtelnej i lotnej połowy, tej która przeżywa, która skłębiona, niewidzialnie dla tępego, ludzkiego wzroku, czuwa jak archanioł u zwłok nieruchomych i kostniejących?
Jakże on cierpieć musiał, jeżeli pomiędzy niego a tę resztkę, a właściwą tę esencję jego istoty wdzierały się szpony karawaniarzy, ludzi krążących dokoła pogrzebowych usług, jak wampiry dla zyskania grosza?
A wstawiona trumna do kamiennego grobowca kogo zabrała w sobie? Czy ich obu, czy tylko samo ciało.
W takim razie ten drugi, gdzie on?...