Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Siedziała tak długo na werandzie, zasłoniwszy się parasolką.
Pragnęła choćby tym lekkim ekranem białego jedwabiu oddzielić się od reszty świata.
Gdy otwierała wpół senne powieki, patrzyła przez głowy kąpiących się w dal — na morze.
Puste było i zlewało się w biel z horyzontem.
— Tam, poza nią, ona, Wenecja, taka bezlitosna w swych brylantach świateł i kolorach warg rozkochanych kobiet, leży teraz znużona i senna w swej pościeli wodnej, tu przed nią tłum karykatur i poza niemi pustka melancholijnego opalu...
I z całą rezygnacją Helena wyciąga swe smukłe, drżące od znużenia i upału ciało, przechyla w tył głowę, a na jej ściągłą, trochę bladą twarz występuje wyraz fatalnego zmęczenia.
— Źle mi!... szepczą jej usta.