Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kołysz się w tej mgle, zakrywającej jutro, wyciągnij z danej chwili wszystko... przyszłość niepewna, a niepewność dręczy...
Objął ją znów ramieniem i przyciągnął ku sobie. Lecz ona oparła się tej pieszczocie.
— Banalne jest to, co mówisz... wyrzekła nagle i umilkła, jakby przerażona własną śmiałością.
— Stokroć banalniejsze są twoje zamki na lodzie — odparł trochę ostro.
— Zamki na lodzie?
— Wszystkie ludzkie projekty są niemi! — brzmiała odpowiedź.
— Więc — żyć z dnia na dzień!
— Żyje się bez zawodów.
— Ależ to straszne.
— Straszne jest tylko to, czego się nie spodziewamy!
Nastąpiła długa chwila milczenia.
I w umyśle i w sercu Heleny powoli znów smutek zaczynał zakradać się, pomimo jasności triumfalnej, jaka aż olśniewała rozlana w całej przestrzeni.
Ten balkonik cichy, uczepiony pod dachem czystego i eleganckiego hoteliku, ta gniazdo przystrojone różami i drobiazgami, które zdawało się jej kątem, chroniącym tak rozkosznie jej miłość i spokój — teraz stawał się dla niej rzeczywiście hotelowym przytułkiem, w który czasowo wpadła para wędrownych ptaków, rozrzucając po kątach wynajętych ścian echo pocałunków i czystość przebytych wrażeń.
Po co było się troszczyć o to, aby rozkoszna, cicha atmosfera domowej wiecznej miłości przepełniała ich serca, gdy jedynie mgła kołysała ich w jakiejś złudnej, pełnej może zasadzek, chwilowej krainie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gorączkowo prawie Karol teraz upajał się namiętną stroną ich miłości, topiąc Helenę i siebie w ekstazach dziwnego, bezbrzeżnego szału.
Często — wyrywała mu się z objęć, przerażona tem rozwijaniem się błyskawicznem coraz silniejszych objawów zmysłowych pragnień i dążeń mężczyzny i trwożna nie mogła już odnaleźć ratunku w duchowem oparciu, bo teraz zdawało się, że to, co stanowiło wspaniałą i bardziej świętą stronę ich stosunku, ginęło w jakiejś czarnej i bezdennej otchłani.
Ręce jej, niemal pokaleczone od jego pocałunków, napróżno szukały teraz jego rąk kojących, które dawniej samem przyłożeniem do skroni uspakajały jej ból i trwogę duchową.
We wzroku jego znajdowała tylko błyskawicę żądzy — a nie moc i siłę, w której czerpała moc i siłę własną.