Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Właściciel psa, kupczący temi wspaniałemi zwierzętami, zbliżył się, proponując nabycie za stosunkowo dość tanie pieniądze.
— Czy życzysz sobie mieć tego psa, Leno? — zapytał Karol zamyśloną kobietę.
Lecz ona szybko zaprzeczyła.
— Nie, nie, chyba, że ty...
— O! ja dla siebie go nie kupię, chciałem go tobie darować.
— Nie, dziękuję!...
Przeszyło ją dziwne zimno.
Człowiek odwołał psa i odszedł z nim do jakiejś nadciągającej karawany Anglików.
Helena oparła się o żerdź i nie mogła po prostu zrozumieć, dlaczego tak jakoś boleśnie odczuła odezwanie się Karola.
— O!... ja dla siebie nie kupię!...
Dla siebie? Czy więc on dzielił jeszcze życie ich dwojga? To, co było kupowane dla niej, miało być przecież w ich wspólnym domu. Więc dlaczego?
On nie rozumiał, co się w niej działo i sądząc, że niezadowolona ze zbyt długiego pozostawania na szczycie Rigi — pragnie odejść — zwrócił się ku niej uprzejmie.
— Chodźmy!
Poszli w milczeniu — on, podtrzymując ją, bo ścieżki były trudne i źle utrzymane. — Minęli hotel, na którym jaskrawo rozwieszały się płachty ogłoszeń vanhutenowskiego cacao i kalodontu. Dochodzili do stacji kolei.
Nagle Helena zatrzymała się.
— Chodźmy ścieżką do Rigi Staffelu — choć ten kawałek, prosiła.
Zgodził się, choć było w tem coś na kształt wahania. Powoli stawał się ociężałym i nie lubiał bezpotrzebnych sportów. Lecz widząc jej pragnienie — zgodził się.
Poszli.
Ścieżka ledwie zaznaczona wiła się w nierównych zakrętach po stoku góry pokrytej szarą, jakby spaloną trawą. Gdzieniegdzie rosły krzaki mizerne i smutne. Bezbrzeżna melancholja ponowała dokoło.
Powoli schodzili na dół, tak, że tor kolejowy zakrył się zupełnie przed ich oczyma. Nie było głazów, nie było jezior, nie było przepaści — nic więcej, prócz szarej, pochyłej trochę płaszczyzny, zarośniętej kępkami krzaków.
Chłód zmniejszał się dziwnie szybko. Helena zesunęła z ramion biały pled w wielkie lila kraty, którym miała szyję owiniętą.
Z pod białego beretu wysuwały się jej śliczne, lśniące włosy i spadały silnie na twarz. Nie odsuwała ich, bo two-