Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Promieniała jak zjawisko w zielonem, lekkiem świetle latarni. Delikatną była i piękną — miłośnie piękną, szlachetnie piękną i rozkochaną. Widoczne było, iż ten czar jest tak silny, tak potężny, iż głuszy w nim wszystko.
— Nie opuszczaj! — prosił gorąco, a w głosie jego brzmiały silne, namiętne tony.
Ona z ufnością bezgraniczną istoty zwalczonej, zdającej się na łaskę i ścielącej swą dolę do stóp drugiej istoty — wyciągnęła ku niemu ręce.
— Pozostaniemy więc na zawsze razem! — wyrzekła z prostotą.
On znów ku rękom jej się pochylił i tak już ustami do jej dłoni przylgnąwszy, pozostał jak senny, jak urzeczony, aż do chwili, w której gondola przybiła do brzegów tonącego już prawie w zupełnych ciemnościach Lido.