których już reszta nie istniała, tak byli bardzo w samych siebie zapatrzeni i zasłuchani. Ci, którzy nie mieli stolików, błądzili wśród tłumu złączeni ze sobą silnie jakby się lękali, że jakaś czyhająca nad niemi fatalność rozdzielić ich może. Wszyscy byli przeważnie piękni, bo to rozkochanie, ta płomienna miłość, jaka żarem biła od nich, dodawała im wiele czarującego piękna, którego żaden artysta wyrazić nie jest w stanie.
Całe poematy miały w sobie zamieniane ciche, urywane słowa.
Całe pieśni wiły się potężnemi strofami w jednym szepcie, ktory ulatywał ze spalonych gorączką ust kobiet.
Całe grupy posągów o najwytworniejszych linjach zaznaczały się w półcieniu kolumnady. Dwoje takich, ujętych splotem wielkiego, bezbrzeżnego oddania się we wzajemnej ufności, miało w sobie zaklęty gest o tytanicznęj sile wyrazu.
Z oczów płynęły nieuchwytne strugi światła, kolorytem czarownym płonęły delikatne twarze kobiet. Najpłomienniejszy malarz miłosnej epoki nie jest w stanie oddać tej serji obrazów, jakie pod baldachimem przetykanego gwiazdami szafiru tłum ze siebie tworzył i wydawał.
Delikatnie, nagle, koronkowo, zaszemrała orkiestra i z jej środka, jakby nagle otwierającego się czarodziejskiego koszyka wypłynęła ta wenecka, filigranowa, drażniąca, pełna obietnic i pokus piosenka:
Questa e una gioia che mi fa morir
Quando il cugino mi fa divertir,
E mio marito trova a dir, trova a dir.
Zaszemrały wachlarze i szepty, pochyliły się jeszcze bliżej głowy.
I na pozór był to tłum szary i bezbarwny, a przecież ten tłum dzielił się na całe setki odrębnych światów, z których każdy był odrębną tragedją lub komedją miłosną. Więcej tu jednak było tragedji, bo atmosfera cała zdawała się być przesyconą jakąś miłosną grozą i płomiennem uczuciem.
Ci, którzy chronili się na łono Wenecji, zdawali się nie mieć w sobie sztucznych zapałów nieszczerego flirtu, żywiołowa siła uczucia również nie miała tu siedliska. Tu raczej był jakiś przez czarny pryzmat tragicznej grozy przefiltrowany fatalizm łączenia się dwojga istot po to, aby wydrzeć sobie z dusz wszystko, co może dać słodkiego i trującego szał miłosnego sentymentu. Ciemno ubrane Wenecjanki, dziwnie ponure w swych czarnych, olbrzymich włosach, pomimo uśmiechu purpurowych warg, okrążały ten tłum jak stado żałobnych motyli.
I zdala dostrzeżona złocista alkowa przemieniała się w jakąś arenę cyrkową, smutną i tragiczną, po której w takt