Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeśli się zerwie ta nić, to niechże nie zerwę ja — myślała wpatrzona w coraz bliżej zarysowującą się Wenecję.
Wreszcie przybyli do brzegu. Helena z jakimś wysiłkiem weszła na kamienne stopnie. Karol płacił gondoliera i kazał mu czekać na ich powrót. W chwili, gdy Helena odwracała się ku niemu, cały łoskot orkiestralnej fanfary napełnił Piazettę i popłynął w powietrze.
Orkiestra wojskowa, ustawiona w krąg, grała walca. Helenę ta muzyka ogłuszyła i wytrąciła z równowagi. Prawie rozpaczliwie wsuwała swą rękę pod ramię Karola. Zaczynała żałować, że przyjechała tu z nim razem. Coś się w niej szarpało i bolało ją. Wenecja z bliska traciła urok kochanki dożów i czarującej piękności, spoczywającej pod kolumnadą złoceń i brylantowych świateł.
Ten walc, grany przez „instrumenty dęte“ — obijał się fatalnie o ściany pałacu dożów. Mistyczne — jak rząd lilij kolumny, smutno ginęły w żółtem świetle latarni — tłumy, przeważnie odziane czarno, tłoczyły się dokoła orkiestry. Szum krzykliwych, twardych głosów napełniał powietrze. — Kobiety stąpały hałaśliwie po drewnianym bruku, stukając obcasami pantofli. Jakiś nerwowy chichot, jakby stłumiony szelestem papierowych wachlarzy, snuł się przez tony walca i przejmował dreszczem.
Całe grupy czarno ubranych dziewcząt, bez kapeluszy, w czarnych szalach, chodziły dokoła muzyki, błyskając płomieniem oczu i śnieżną bielą zębów. Stoliki kawiarń były w oblężeniu. Tam, siedzieli barwniej odziani turyści — pomiędzy którymi wyróżniały się jaskrawe bluzki Angielek. Małe dzieci i małe pieski kręciły się wzdłuż stolików. Obszarpani przekupnie o czarujących twarzach cherubinów lub demonów, sprzedawali wstrętne albumiki lub szpilki w formie gondoli. Kelnerzy odbierali pieniądze lub roznosili lody i lemoniadę.
Na pierwszy rzut oka poezja nikła zupełnie. Ów czarodziejski pałac, w którym rezydowała Wenecja Pawła Veronese ze swym orszakiem siedemdziesięciu dożów, zamieniał się po prostu na wielką halę spacerową, w której orkiestra wojskowa grała taneczne melodje a tłum bardzo barwny i dość trywialnie szepcący snuł się automatycznie, lub chłonął w siebie pewną ilość zamrożonej wody.
W jednej chwili takie wrażenie ogarnęło Helenę i ten smutek cichy, który już przepełniał jej serce, znikł, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.
Z uśmiechem triumfu i ironii zasiadła przy marmurowym stoliku, do którego doprowadził ją Hawrat.
Nieładnym gestem parweniuszki ujęła ręczną lornetkę, którą nosiła zwykle na łańcuszku zawieszoną na szyi. Przez tę lornetkę zaczęła się przypatrywać tłumowi. Coś złego