Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieniec zabarwił jej lica. Usta jej zacięły się w milczeniu, lecz ręce pozostały nadal nieruchome na podstawie jej kolan, jak dwie konchy różowe na tle białej, delikatnej piany.
Zapanowało między nimi milczenie.
Ona strwożyła się tą ciszą, gdyż nie mogła dokładnie zdać sobie sprawy ze stanu jego duszy.
Lecz on, zapatrzony w nią, nie spieszył się ze słowami.
Widocznem było, iż rozkoszował się nią, jej widokiem, przebrzmiałem echem jej głosu, jak dziełem prawdziwej sztuki. Oczami swemi obejmował ją całą i bez cienia zmysłowości napawał się jej harmonją.
Lecz ona, zaniepokojona jego milczeniem, zapragnęła je przerwać, choćby kosztem rozwiania ułudy.
— Jeżeli źle zrobię... — wyrzekła cicho — powiedz mi pan i wskaż, w jakim kierunku mam skierować moje poszukiwanie artystycznego ideału. Skończonej harmonji nie znajdę. Wyobraźnię moją zawsze w grę wprowadzić będę musiała. Lecz jeśli to pozwoli mi udoskonalić me pojęcia i da mi esencję rozkoszy życiowej, powiedz mi, gdzie znajdę choćby szkielet, na którym będę mogła rozpiąć moje złote siatki, z których utworzy się całokształt mego ideału?
On jeszcze milczał chwilę, jakby chciał nietylko przedłużyć swe wrażenie, ale i nadać wagę tej niepospolitej chwili, która znów miała być etapem w ich wzajemnym stosunku.
— Nie — wyrzekł — nie szukaj pani ideałów stworzonych z potrzeby wypowiedzenia się innych dusz... Jesteś sama rzeczywiście bardzo piękną i doskonałą harmonją. To wielki, drogocenny dla ciebie dar...
Urwał i wreszcie dodał po chwili:
— I wielka rozkosz dla drugich!
Znów pozostali milczący wobec wspaniałej, pastelowo-delikatnej przestrzeni morza. Tarcza słoneczna była teraz naprzeciw drzwi ich chaty i zazłociła im brylantowym blaskiem wnętrze ich schroniska. Cała słoma, z której splecione były ściany, zdawała się nabijana złotemi gwoździkami — mata na podłodze miała pozór rozścielonych promieni.
Przed nimi i woda teraz zaczynała pokrywać się złotemi strzałami, roztapiającemi się co chwila w snopach opalowej piany.
Światło, złoto, harmonijny szmer fal i oni oboje milczący, zapatrzeni w siebie, jakby nagle zrozumieli, że sami są równie piękni, równie harmonijni i zestrojeni swą niepospolitą pięknością po to, aby się uwielbiać wzajemnie.