Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prędzej wynagradza Julkę, darowując jej żałobne suknie.
— Zabierz, zabierz, sprzedaj albo zrób, co chcesz... niech ich więcej nie widzę.
Julka kiwa głową.
— Dobrze, zabiorę, rączki całuję... Ja wiem, to może dokuczyć taki karawan. Wielmożna pani i tak za długo w żałobie chodziła.
Helena już wyszła na schody ładnie utrzymane, czyste, zafroterowane. Na wszystkich piętrach drzwi ozdobne, solidne, były zamknięte. Po za drzwiami cisza, na schodach także cisza kościelna. Przez kolorowe szyby okna słońce wpadało całą tęczą i słało się snopem na stopnie. W tęczę tę weszła Helena i wzrokiem ogarnęła całą klatkę schodową.
— To wszystko... moje! — pomyślała z jakąś radością.
I nagle serce jej wezbrało wdzięcznością dla tego męża, który, umierając, zapewnił jej tak dostatni byt, uczynił ją panią pięknej kamienicy, w której nigdy zamożnych lokatorów nie brakło.
Postanowiła pojechać na cmentarz. Tak, pojedzie — zawiezie „mu“ trochę kwiatów, pomodli się. I tak miała być na cmentarzu przed wyjazdem zagranicę. Równocześnie prawie przychodzi jej na myśl, że każe dać na schodach dywan z czerwonemi szlakami. Lokatorowie się ucieszą, bo, on“ nigdy nie chciał zgodzić się na dywan na schodach, nazywając dywany gniazdami mikrobów. Mimo to u nich — w mieszkaniu było — mnóstwo dywanów, makat i portjer.
— Aż dusi! — pomyślała, wychodząc do bramy.
W bramie spotkała stróża Anzelma w brudnej, liberyjnej kurtce. Zgromiła go, bo kupiła mu dwa garnitury płucienne w paski, ażeby chodził czysto ubrany. Anzelm tłumaczył się, iż jest przy „robocie“. Helena pogroziła mu, rada skończyć tę dyskusję, gdyż dziś nie miała ochoty gniewać się na kogokolwiek. Lecz Anzelm zatrzymał ją w chwili, gdy miała już wyjść na ulicę.
— A to, proszę wielmożnej pani gospodyni, ten młody pan z drugiego znów chce, żeby mu zamurować jedno okno.
— Zamurować?
— Tak! On mówi, że mu za jasno i zawsze to okno czarną płachtą zaciąga, ale mówi, że się mu to przykrzy i każe sobie zamurować.
Helena wzruszyła ramionami. Ten młody Weryho sam nie wie, co wymyśleć. Skarży się, że mu za widno. Radby siedzieć w piwnicy. Helena tego nie może zrozumieć. Ona pragnie jasności, słońca — od chwili gdy mąż umarł, odsłania portjery, firanki spina szpilkami, tak ją ciemnica, panująca w jej mieszkaniu, męczy.