tytoniem i listkami bibułki. Kochał ją... po swojemu, ot — jak zwierzę nawykłe do jednego gniazda; dla niej kradł, dla niej oszukiwał podchmielonych gości, kreśląc im kłamliwe rachunki na poplamionym obrusie...
Gdy mówił: „pięćdziesiąt a siedem to dziewięćdziesiąt dwa“, myślał o Mańce drzemiącej na górze i nie czuł do niej żalu, że go nie chciała na męża; ładna była, zdrowa, tęga, a on cherlawy i żółty. Cóż dziwnego, że go nie chciała.
Pomówi z nią jeszcze, gdy jej kapelusz kupi — kapelusz ładny z ponsowym kwiatem i koronką złotą... może będzie w lepszym humorze i da się nakłonić — kto wie!
Lecz gdy powrócił tej nocy do swej izdebki, zastał pustkę dookoła. Mańka uciekła, zabrawszy cały zapas tytoniu i bibułek. Uciekła w kaszmirowej sukni i ponsowej kamizelce, którą on jej sprawił!... Poszła tam, skąd przyszła, unosząc gamę ostrego śmiechu i maszynkę do robienia papierosów...
Przez otwarte na rozcież drzwi wpadał chłód wiosennej nocy, płomień świecy dogorywał, tańcząc po bielonych ścianach; z tego wpółzmroku wysuwała się od czasu do czasu postać kelnera, trzymającego w garści kilka złotówek „zwędzonych“ gościom przy rachunku. Postać ta chyliła się coraz więcej w smutku i znękaniu bezmiernem, aż wreszcie z ry-
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/120
Wygląd
Ta strona została skorygowana.