Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/643

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hohe uśmiechnął się pobłażliwie i z nonszalancyą po papieros sięgnął.
Lecz Żabusia wpadła na Raka z roziskrzonemi oczami.
— Rak, jesteś głupi! — zawołała — pan Tański ma co innego do pisania, niż elementarze. Od tego są inne gryzmoły. Siedź cicho i nie wyrywaj się, skoro się na niczem nie znasz. Lepiej opowiedzcie mi, co to zaszło w cukierni?...
Tański sięgnął po monokl.
— Nic wielkiego... napadł na mnie gbur i zaczął krzyczeć... Ustąpiłem mu z drogi, bo nie lubię ludzi źle wychowanych... Pożałuje jednak tego kroku...
Żabusia aż przykucnęła na ziemi z wielkiego zdziwienia.
— Któż to się ośmielił napaść na pana? — spytała.
— Och, nikt!... Born!...
— Born?... Dlaczego?...
— Pod pozorem, że mu wyrzucam całe ustępy z „Paryasów“.
Roześmiał się ironicznie i dodał:
— Drogocenne perły... quoi!...
Wpakował monokl w oko i przypatrywał się Helenie, która, słysząc nazwisko Borna, podniosła spuszczoną głowę.
Żabusia porwała się z ziemi.
— Ach te „Paryasy“! — krzyczała. — Już mi kością w gardle stoją!... Sługi, stróże, robotnicy, żebracy... czyż tylko z takich mętów świat się składa? Bardzo dobrze pan robi, skracając tę przenudną powieść... Ręczę, że przez nią odpadają prenumeratorzy.
— Naturalnie! — odparł Hohe. — W samym