Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/641

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dała ukłon w obojętny, zagadkowy sposób, w jaki zwykle witała znajome osoby.
Odwróciła głowę i czytać znów zaczęła.
Żabusia wzruszyła ramionami.
Nagle w przedpokoju rozległo się uderzenie dzwonka.
Z sąsiedniej jadalni wypadła pokojówka i drzwi otworzyła. Rozległy się męzkie głosy.
Żabusia w ręce klasnęła.
— Rak i Tański! — zawołała z kłamaną radością.
Na progu ukazała się drobna postać Hohego.
— Gdzieście się panowie spotkali? — spytała Żabusia, podając mu rękę.
— Ujrzałem przez szybę u Bliklego pana Kochanowicza i wstąpiłem — odparł Hohe — źle jednak się wybrałem, gdyż spotkała mnie tam nieprzyjemność...
W tej chwili Rak wtargnął do salonu, śmiejąc się głośno.
— Jak Boga mego kocham! — wołał — A to awantura!...
Dostrzegłszy Helenę, rzucił się ku niej szurając nogami.
— Pani dobrodziejka... co za szczęście!... A toć wieki całe...
Helena podała mu rękę i usiadła szybko na fotelu, osłaniając się szczelnie fałdami płaszcza.
Hohe skłonił się jej zdaleka.
Rózia nie poruszyła się z miejsca, tylko powoli, nie odrywając oczów od książki, wyciągnęła rękę, rozplątała sznur, podtrzymujący ciemną firankę i opuściła fałdy, odgradzając się w ten sposób od reszty towarzystwa.
Helenie biło serce ze zdwojoną gwałtownością.