Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/636

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Sam Hohe!..
— A!...
Żabusia, patrząc wciąż w tualetkę, w której najdokładniej widziała odbicie twarzy swej przyjaciółki, ciągnęła dalej układnym głosem:
— Nie powinno cię to dziwić! Mężczyźni są bardzo zarozumiali i często z jednego słowa wyciągają przerozmaite wnioski... Ty zaś dawałaś dużo pozorów i nie liczyłaś się nigdy ze słowami... Prawdopodobnie Hohemu się coś przywidziało... enfin... zresztą... niewiem jak tam było... to już rzecz was dwojga!...
Helena milczała, hamując w sobie całą siłą woli pierwszy popęd szczerości, który skłaniał ją do rzucenia przed oczy Żabusi całej istotnej prawdy swego z Hohem stosunku.
Patrząc jednak na bezduszną, przewrotną i złośliwą postać tej „wiecznie naiwnej“, cofnęła w głąb swej duszy poprzednie postanowienie.
— Hohe jest głupim zuchwalcem — wyrzekła, usiłując nadać swemu głosowi ton pewnej swobody — nie jego to wszakże wina. Popsuły go owe gęsi o „uśmiechu Jokondy“, jak Hohe damy uwielbiające go mieni!...
Żabusia parsknęła śmiechem.
— Masz racyę — zawołała — „popsuły go gęsi!... Popsuły go gęsi!“.
Zanosiła się ze śmiechu, kręcąc się w swej śnieżno białej sukni, sama podobna do gęsi o srebrno-białych skrzydłach.
Helena powstała z krzesła, na którem siedziała.
— Powiem ci więc teraz po co właściwie przyszłam! — wyrzekła — może pan Hohe nadejść lada