Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/631

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mała westchnęła, podciągnęła noskiem i powtórzyła:
— Posukaj!...
Zaczęła tedy szukać dokoła ławki, drepcząc w ślad za niańką mocno zaaferowaną.
Helena, mimowoli zainteresowana, zaczęła śledzić dziewczynkę, ujęta jej wdzięcznemi ruchami małego kociaka.
— Dzieci — pomyślała — to ładne... bardzo ładne!...
Przemknął przed nią obraz opustoszałego jej mieszkania.
— Wypełnia dom — dodała w myśli.
Lecz szybko powróciła do swych dawnych pojęć głęboko zakorzenionego jeszcze egoizmu.
— Hałas... kłopot — pomyślała — a przytem niszczy zdrowie... urodę...
Lecz ten ostatni argument nie miał dawnej siły...
— Uroda — ciągnęła w myśli — co mi przyszło z mojej urody! Rzucają mi ją jak obelgę, jak kalectwo... Nawet Born... nawet on! I ten mnie pożądał...
— Nie starał się jednak cię uwieść...
Ironia i niewiara zachichotały nagle w jej duszy.
— Nie dałaś mu do tego sposobności; zresztą wiedział, że mu się nie uda!...
Lecz jeszcze ta myśl nie zdążyła się uformować w jej mózgu, gdyż już inna ją niszczyła zupełnie.
— Kłamstwo, kłamstwo!... Udałoby mu się prędzej niż Hohemu, niż każdemu innemu, który pragnąłby zostać twoim kochankiem...
Znużona, zdręczona, trzymała ręce złożone na