Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/572

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieckiego — słowem na wszystko co koło Żabusi grupowało się i toczyło do koła jej ciepłych i wonnych ramion. Lecz Helena wyrosła z tej samej szkoły, była w obłudzie uczennicą Hohego i szukać ją było niezmiernie trudno.
Rozumiała każdy uśmiech, każde słowo, każde pół spojrzenie dziennikarza — chwytała je w lot, przewracała jak starą i znaną rękawiczkę i przeglądała do światła cery.
Nie, stanowczo — ona jedna umiała Hohego „na pamięć“ pomimo, iż zdawało mu się, że grał przed nią wiecznie i zawsze doskonale swą rolę. Z wielkiem więc uczuciem ulgi rozsiadła się wygodnie w fotelu i oparła obie ręce na poręczach. Podniosła głowę i przymrużonemi oczami patrzyła na grupę złożoną z męża, żony i kochanka, zajmującą środek salonu. Do grupy tej przyłączył się i Nabuchodonozor, którego tusza doszła do potwornych rozmiarów. Hohe uściskał i ucałował dziecko, nazywając je „swoją królową“ i, usiadłszy na fotelu, posadził dziewczynkę na kolanach; udawał, że lubi pasyami dzieci. Zabierał się nawet do opowiadania bajki, lecz Nabuchodonozor, znudzony słodkim jego głosem, zlazł na ziemię i potoczył się do kuchni.
Żabusia tymczasem szeptała coś z Rakiem, który zanosił się od śmiechu i bił się po gorsie koszuli, w której nie było już ani jednej spinki.
Helena, nie mówiąc ani słowa, przypatrywała im się z coraz wzrastającą ironią.
Nagle Żabusia poskoczyła ku Helenie.
— Zostaniesz na herbacie, prawda?
Widocznem było, iż spodziewa się odmowy.
Lecz Helena najspokojniej odparła:
— Zostanę!...