Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zabijajmy się! — wyrzekła drżącym głosem.
Lecz doznała wielkiego uczucia ulgi, gdy Siennicki odparł:
— Niech pani jeszcze chwilę zaczeka...
Wymówił te słowa prawie wesoło. Helena, zdumiona, spojrzała nań i uderzona została nagłą zmianą, jaka zaszła w jego postaci. Miał na sobie balowe ubranie i twarz jego prawie jasną i rozpogodzoną okalały dobrze uczesane i błyszczące włosy.
Podniósł z ziemi futro Heleny i wyrzucił je do przedpokoju.
— Nie trzeba, aby ta czarna plama psuła nam harmonię błękitu, prawda?
Zaczął uważnie przyglądać się Helenie.
— Jak to dobrze, że się pani również niebiesko ubrała, tak się bałem, że pani włoży na siebie suknię ciemną, albo brutalnie białą!...
— Wszedł do przedpokoju i zamknął drzwi na klucz.
— Gość, na którego czekamy, wejdzie zamkniętemi drzwiami!
Była to pierwsza aluzya, jaką zrobił do aktu, do którego się gotował. Wypowiedział jednak te słowa lekko, wesoło, z uśmiechem na ustach.
Helena, coraz więcej zdziwiona, patrzyła nań szeroko rozwartemi oczyma.
Siennicki klucz w kieszeń fraka wsunął i, rozrzuciwszy dokoła tuberozy, położył się na ziemi i zapalił papierosa.
— Błękit i cisza — przemówił po chwili i ku Helenie rękę wyciągnął.
— Chodź, odpocznij!...
Oczy jego patrzyły na nią łagodnie, smutnie, ręka wyciągnięta rozkładała się ku niej, jak nagle odkryte gniazdo.