Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciąga na dziewicze ramioną kaftanik barchanowy. Ile poezyi, ile ideałów! Oto jej rycerz, towarzysz, bratnia dusza, cierpiąca na neurastenię spinalis, naciera forsownie kark wodą kolońską i drży przed jutrzejszym masażem elektrycznym!... A oto ja tabetyk, literat bez kondycyi, wyśmiewam się z nich wszystkich a sam jestem pomiędzy nimi najkomiczniejszym z moją łysą głową i miłością dla trunków!
Nagle porwał się z miejsca.
— Pójdę spać — zawołał — będę marzyć, że jestem zwierzęciem szczęśliwem i wolnem, które nie wie, co to jest meldunek, konieczność posiadania ideałów i noszenia odzieży!...
Zakreślił ręką koło i wskazał na niebo.
— Oto noc, która będzie udawać noc piękną, klasyczną, jedną z tych nocy, które figurują w piątym akcie „Kupca weneckiego“... Widziałem ich tyle, że...
Nagle Helena syknęła.
— Pst, doktór...
Szerkowski szybko, jak dziecko, tchórzliwie papieros na ziemię rzucił i nogą przydeptał.
Siennicki nie poruszył się nawet, lecz Helena zręcznym ruchem papieros mu z ust wyjęła i opuściwszy rękę po za krzesło, w dłoni ogień ukryła.
Wolno, ku altanie zbliżyła się wysoka postać mężczyzny.
— Kto tu? — zapytał nowo przybyły cienkim głosem — czy jest tu kto z gości zakładowych?
Boniecki zbliżył się ku doktorowi.
— Ja tu jestem — Boniecki!
— A! Pan się nie liczysz. Pan jesteś zdrów zupełnie. Córka pańska już śpi. Dałem jej dziś podwójną dozę bromu. Jutro jej damy kąpiel