Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Długą byłaby obrona tych „nas“ zdenerwowanych, gdybym mówić zechciał. Niechże na teraz wystarczy pani to słowo — dziedziczność! Matka moja chorą była przed mojem urodzeniem i to chorą od dawna nietylko nerwowo, ale i fizycznie. Nie dbano o mnie w mem niemowlęctwie i warunki mego wychowania, edukacyi, rozwoju umysłowego były fatalne. Przeciążano mnie pracą i wykraczano w każdej chwili przeciw hygienie. Nie pomyślał nikt o dyetetyce pracy, nie śledzono przejawów mej choroby nerwowej, dziś oto rezultaty. A takich, jak ja, jest tysiące... Pyta mnie pani, jacy będą nasi synowie? Ha, jeśli będą istnieli, to prawdopodobnie za kratą szpitalną...
Urwał i wzrok jego zawisł chwilę na twarzy Heleny, ona znów drgnęła, gdyż zdawało się jej, że skrzydła ćmy zatrzepotały na jej powiekach. Powstała szybko i zbliżyła się ku ciotce.
— Żegnam ciocię!
— Już idziesz?
— Tak!...
Szukała w myśli jakiejś wymówki, wreszcie wyrzekła:
— Babcia Bednawska niezdrowa, przyrzekłam jej, że powrócę.
Ciotka Julia pokiwała głową.
— Biedna Fortunia — wyrzekła — zaledwie o dziesięć lat starsza odemnie, a tak jej już pilno do grobu. A no, idź, idź!...
Helena, skłoniwszy głową Siennickiemu, wyszła a po za nią trzepotały motyle jego wzroku, które czuła doskonale na odsłoniętym karku, tuż przy linii zarostu wysoko w górę podniesionych włosów.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .