Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Lecz Born zatarł ręce i odparł ze zwykłą żywością w głosie.
— To nic, to nic i na mnie kolej przyjdzie!...
Helena przerzucała wciąż pisma z uśmiechem.
— Tak, zapewne! — wyrzekła — kolej przyjdzie, jednakże widać, iż redakcye znają gust czytelników i wolą zadowolnić ich zmysł estetyczny piękną nowelką artystyczną i wykwintną, niż owem nieszczęsnem naśladownictwem Zoli, którego nikt nie pragnie, ani nie odczuwa potrzeby!
Born pokręcił głową.
— Zdaje mi się, że słyszę słodki głos Hohego! Zkąd pani nabrałaś tych włóczących się tonów, jak pela po szmacie barchanu! Artyzm, estetyka, proszę, proszę!...
— Mówię tak, jak dawniej.
— Myli się pani, dawniej rzucałaś pani zdania okrągłe, jak ogniste kule, teraz wleczesz pani każde słowo, jak rozprute kalosze.
Helena zaczęła nerwowo gryźć wargi.
— Trudno pana zadowolnić! — wyrzekła — dawniej wyrzucałeś mi mój sposób wyrażania się, dziś znów masz mi za złe, iż zmodyfikowałam mój sposób mówienia. Zresztą porównania pańskie, owe „rozprute kalosze“ dziwnie brzmią w rozmowie ze mną, która, o ile mi się zdaje, nie dałam panu nigdy powodu do uwłaczania mi w ten sposób.
Prostowała się teraz, nie podnosząc jednak głowy, czując podwójną nienawiść do tego człowieka, nienawiść swoją i nienawiść Hohego, z którym się czuła w tej chwili solidarnie związaną.
Born patrzył na nią z uwagą.
— Nic to jednak dziwnego! — podjęła znowu Helena, patrząc w okno — ze strony człowieka, który, jak pan, zaprawił się ongi w zapasach pole-