Strona:Gabriela Zapolska - Dobrana para.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Brunet z bulwaru był o całe niebo piękniejszy.
Emil nie zdawał się spostrzegać zmiany w usposobieniu Fanny.
— Nie pijesz? — zapytał, nalewając jej drugi kieliszek koniaku.
— Dziękuję! — odparła, czyszcząc sobie paznogcie widelcem.
— Napij się! — nalegał — w głowie ci się zakręci, zobaczysz jakie to przyjemne.
Fanny wypiła.
— Gdy powracałem, spotkałem w loży portjerki żonę kapelmistrza. Niosła w ręku cale kilo kalafonji... Pewnie na obiad...
Roześmieli się oboje.
— Napij się jeszcze kieliszek! — nalegał Emil.
Fanny, nie opierając się nawet, wychyliła koniak duszkiem.
Piecyk, rozpalony do czerwoności, wydzielał z siebie swąd rozgrzanego żelaza. Swąd ten mieszał się z wonią bzu, który wiądł powoli, bielejąc, jak jasna plama, w ciemnym kącie pokoju. Purpurowy abażur, świeżo przez Fanny kupiony i zarzucony na lampę, przepuszczał światło, barwiąc je krwawym odcieniem. Światło to rozlewało się dokoła stołu, na którym porozrzucane brudne talerze, widelce, szklanki, resztki sera i owoców.
Emil w kamizelce, z rękawami koszuli, mocno nad łokcie podniesionemi, sączył powoli koniak i, skończywszy obiad, dogryzał jeszcze resztki krewetów.
Fanny w bluzie, z resztką różu i blanszu używanego na ulicę, bez czuba, z czołem odsłoniętem, siedziała, opierając nogi o brzeg rozpalonego piecyka.
Sprawiało jej to ból dojmujący i zarazem roskosz nieokreśloną.
Co wieczór powtarzało się to samo.
Fanny, rozmarzona koniakiem i gorącem, drzemała, w ten sposób oparta o piecyk. Oczy jej zasnuwały się białą i delikatną gazą, usta otwierały się, jakby powietrza spragnione.
Emil znajdował ją wtedy bardzo „rigolo”, zresztą