Strona:Gabriela Zapolska - Do oddania - na własność.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ma z szelestem jedwabnych podszewek usiadła na krześle i Malicka doznała odurzającego wrażenia z całych kłębów werweny, ciągnących się w powietrzu. Razem z tym zapachem porwało ją wspomnienie młodości, dzieciństwa, pokoju matki, w którym z fałdów portjer i jedwabnej kołdry płynęła wiecznie woń werweny, jej własnych sukienek oblanych tą esencją, tualetki z kryształowemi flakonikami, ustawionemi w trzcinowym koszyczku.
W podartym swym kaftanie wyprostowała się nagle, jakby wraz z tym subtelnym zapachem wróciły jej dawno zapomniane dobre ułożenie i maniery. Spojrzała w twarz damy, twarz o silnych, ostrych rysach, obramowanych doskonale ufryzowanemi włosami — i uczuła się nagle w swem otoczeniu, w jakiemś kole, z którego wybiegła na chwilę i do którego byle co — ot — werweny kropla napowrót wprowadzić ją może.
Lampka zapalona świeciła blado, dając bobrowemu kołnierzowi damy srebrne, leciuchne połyski.
— Proszę mi pokazać dziewczynkę ośmioletnią... chcę ją wziąć nie za swoją, bo mam sama córkę, jedynaczkę. Moja mała się jednak nudzi sama i radaby mieć towarzyszkę. Mieszkamy na wsi. Chłopskie jednak dzieci mają wiele złych instynktów. W ogłoszeniu jest: „dobrze urodzona“. Zapewne: szlachcianka?
Malicka wyprostowała się jak struna.
— Szlachcianka z matki — odparła.
Dama rozpięła aksamitny paltocik.
— Pani wdowa?
— Prawie... to jest nie...
— Może pani z mężem nie żyje?...
W głosie damy brzmiała surowość
Malicka się przelękła.
— O nie!.. owszem!... żyjemy jaknajlepiej. Mąż mój był... to jest... trzymał dzierżawę... spaliliśmy się... rozmaite nieszczęścia.
Kłamała, strojąc rządcostwo męża w dzierżawę, zdjęta nagle fałszywym wstydem przed tą pachnącą damą, która jej całe utracone przez mezaljans szczęście przypominała.
Génie — dodała wreszcie — venez ici!
Pragnęła trochą francuszczyzny pokryć łachmany, ubóstwo i całą swą smutną sytuację!
Gienia, jak zwykle łagodna i posłuszna, wyszła z kąta i stanęła koło matki.
Była blada, bledsza niż zwykle i szeroko rozwartemi oczami patrzyła na matkę.