Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A więc to taka kara za grzech z pozoru tak wielki?
I mimowoli pragnęłam spróbować wielkość tego grzechu, zgruntować dno téj przepaści, którą mi z trwogą ukazywała matka moja.
Stało się, przyrzekłam schadzkę...
Zgodziłam się na występek, a mimo to, choć powracam do sali balowéj, nikt się ode mnie nie odwraca ze wstrętem.
Najzacniejsze matrony robią mi miejsce koło swoich córek, a mężowie proszą o przyjaźń dla żon swoich.
Tak jest w przeddzień schadzki — tak będzie i po niéj — i zawsze, zawsze!...
Nazajutrz drżąca czekam nadejścia nocy — serce mi bije gwałtownie, za każdą upływającą minutą zdaje mi się, że coś ubyło z mego życia, ze mnie saméj.
Zbliża się mrok wieczorny.
Razem z cieniem nocy spływa ku mnie melodya jego głosu...
Już nie walczę, nie rozumuję; biegnę ku niemu, staczam się w przepaść hańby i występku. Ubieram się szybko, osłaniam ciemną woalką i pragnę wyjść szybko, niepostrzeżona.
Nagle u głównych drzwi odzywają się głosy. To mój mąż powraca ze swymi doradcami prawnymi. Ja przecież wyjść mogę w każdéj chwili, nie zdając sprawy z mych czynności nikomu. Mimo to, nieokreślona trwoga nakazuje mi cofnąć się ode drzwi, poza któremi stoi mój mąż.
Rzucam się do pokoju dziecinnego, przypominając