Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Reszta po mojéj śmierci — dodaje, wysuwając się z uśmiechem, mimo łez w oczach.
Zrozumiałam chmurę na czole mego męża. Ojciec dotknął go boleśnie, wyliczając mu natychmiast sumę posagową. Posądził go zatém o brak bezinteresowności, zadrasnął uczucie serdeczne, jakie w sercu narzeczonego tliło dla ukochanéj.
Uczułam żal do ojca i zwróciłam się ku memu mężowi. On stał nieporuszony w progu gabinetu, z brwią zmarszczoną, z ustami gniewnie zaciśniętemi. Podeszłam o kilka kroków, pragnąc usprawiedliwić postępek ojcowski. Chciałam mu powiedziéć, że ojciec, mieszkając na wsi, nie mógł inaczéj postąpić. Wszak jutro rano odjeżdża, chciał więc załatwić tę „najważniejszą” sprawę. I szłam ku niemu z uśmiechem na ustach, z dłonią wyciągniętą, szczęśliwa z téj szlachetności duszy, jaką odkrywał przede mną. Długa, jedwabna suknia zaszeleściła na dywanie i zbudziła go z zadumy. Podniósł głowę i ręka jego puściła fałdy portyery, którą podtrzymywał. Staliśmy naprzeciwko siebie, przedzieleni tylko przestrzenią kilku kroków. Wielka ciemna palma wznosiła się nad moją głową, a kilka róż porzuconych bielało na dywanie. W niepewném świetle przyciemnionéj lampy postać jego olbrzymiała, a oczy błyszczały zielonawym blaskiem. Nie widziałam nigdy tego blasku w spokojnych, nieledwie przygasłych źrenicach tego człowieka. Stanęłam zdziwiona i niespokojna, trwoga szarpała mi serce.
On milczał, oddychając ciężko, a wzrokiem błądził po ścianach. Nareszcie oczy jego spotkały się z mojém spojrzeniem. Ręka, którą wyciągałam ku niemu, opa-