Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale było już zapóźno, spostrzeżono ją.
— Jest, jest!... — wołano ze wszystkich stron.
Z otwartych drzwi dziecinnego pokoju dolatywał gwar kilkunastu głosów.
— Sprowadźcie ją... — wołał jakiś mężczyzna z siwą brodą, wychodząc na kurytarz.
I za chwilę Małaszka potrącana, popychana, nawpół nieprzytomna, znalazła się w pokoju Maniusia.
Z początku nic dostrzedz, nic rozróżnić nie mogła. Widziała tylko mnóstwo osób pochylonych nad kołyską dziecka — słyszała gwar i łkania kobiece, łkania spazmatyczne, bolesne, okropne...
Gdy jednak ten sam siwowłosy mężczyzna, wziąwszy ją za rękę przyprowadził przed kołyskę, zrozumiała całą prawdę, i zakrywszy oczy, osunęła się prawie martwa na kolana.
W kołysce leżał Maniuś bezprzytomny, sztywny.
Na białych wargach widniała piana, a z piersi wyrywały się chrapliwe dźwięki. Zieloność trupa pokrywała to nieszczęsne dziecko, wijące się w mękach powolnego konania. Nadmiar wódki spalił wnętrzności nieprzyzwyczajonego do podobnych eksperymentów chłopca. Delikatny organizm niemowlęcia nie mógł przenieść téj trucizny — mimo starań lekarzy, było zapóźno. Dziecię konało.
Tuż przy kołysce klęczała szalona z rozpaczy hrabina...
Wpatrzona w twarz umierającego dziecka, łamała ręce i łkała gwałtownie. Czepiała się doktorów, błagając o ratunek, robiąc im wyrzuty za ich powolność i nieumiejętność.