Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W wózku, za atłasowemi niebieskiemi firankami, widać twarzyczkę małego trupka, z zielonawą cerą i zsiniałemi powiekami. Trupek ten niby żyje, niby się uśmiecha, niby płacze. Jedwabna kołderka, obszyta delikatną koronką, pokrywa wątłe i chude członki. Mamka nachyla się i zagląda do wózka; nie czyni to wszakże z troskliwości, nie, wcale, — ona tylko od czasu do czasu schyla się, aby potém powstać nagle i zadziwić obecnych swym wzrostem i gibkością kibici.
Jedwabna czerwona spódnica szeleści, a szelest ten sprawia jéj rozkosz nieokreśloną. Dziwnym instynktem odgadła siedzibę najpierwszych piękności — tam skierowała swój wózek i rozsiadła się na jednéj z ławek, dumna i uśmiechnięta. Uczyniła to z takim spokojem i pewnością siebie, jakby miejsce to zamówione dla niéj czekało na nią oddawna. Nie osłania się przejrzystą iluzyą — jéj świeża rumiana twarz nie boi się jasnych słonecznych promieni.
Zielonemi oczami patrzy na przechodzących, bez śladu zdziwienia lub zazdrości. Te panie w różowych satinettach nie zachwycają jéj wcale; ona woli swą krasną jedwabną spódnicę, bo wie, że wyróżnia ją z tłumu.
Na ustach ma nawet uśmiech szyderczy; gdy garstka zdziwionych stanie przed nią, nie rumieni się i nie spuszcza oczu ta harda mołodyca; patrzy wprost przed siebie, a tylko delikatne jéj nozdrza poruszają się lekko. Rzekłbyś, że wciąga w siebie upajającą woń pochlebnych słówek i zachwytów nad jéj urodą.
Zbytecznie, zdaje się, jest dodawać, że tą hrabiowską mamką, rozsiadającą się w owocowéj alei Saskiego ogrodu, jest nasza Małaszka.