Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie, w porozrzucanéj i grubéj bieliźnie, leżała z przymkniętemi oczami i przechyloną na jedno ramię głową.
W szarzejącém świetle poranka bielała na tle ciemnéj perkalikowéj poduszki jéj obnażona szyja i muskularne silne ręce. Pyszny jéj biust rysował się jak wykuty z jednéj marmurowéj bryły. Ręce, od łokcia białe jak śnieg, mieniły się daléj ciemną bronzową barwą, spaloną od słońca.
Mimo chłodu panującego w chacie, gorąco było téj czerstwéj, zdrowéj kobiecie. Zrzuciła z tapczana wełnianą derkę i leżała tak zwrócona twarzą ku oknu, śmiejąc się przez sen i oddychając lekko.
Wielki czarny kot drzemał obok, wydając właściwe tylko kotom mruczenie. Cała chata zdawała się spać, tonąc w szarawym brzasku dnia wschodzącego. Nagle na drodze dał się słyszéć turkot.
Mimo lekkiéj warstwy śniegu nie odważono się jeszcze na sanie — koła były odpowiedniejsze.
Dlatego to przez uśpioną wioskę przeleciał tarantas. To hrabia-narzeczony powraca z miasteczka, gdzie po całonocnéj hulance pożegnał u Szymka Soroki grono towarzyszów. Rozmarzony fabrykowanym szampanem, niby uśmiechnięty, gwiżdżący przez ściśnione usta bachancką piosenkę, siedzi w swoim tarantasie i patrzy ogłupiałym wzrokiem na zamkniętą bramę.
Małaszka śpi mocno i nie słyszy wołania woźnicy. Pan hrabia zaczyna się niecierpliwić.
Woźnica chce zléźć z kozła i otworzyć bramę. Pan hrabia zatrzymuje go. Boi się zostać w powozie, gdy na koźle nie będzie nikogo. A nużby konie w bok skoczyły — cóżby on wtedy zrobił?
Woli sam zejść i otworzyć bramę.