Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trząc ponuro przed siebie. Wobec trosk majątkowych namiętność zgasła, kłopoty finansowe uśpiły zmysły — krasne chustki Małaszki i jéj zielone oczy nie mogły poradzić nic przeciw poważnéj liczbie długów.
Małaszka szalała, bezsilna wobec téj kamiennéj postaci; wytężała cały swój spryt i przebiegłość chłopską, aby zmusić hrabiego do spojrzenia raz jeszcze w jéj oczy. Walka ta podniecała ją, w gorączce chodziła koło gospodarstwa i przyjmowała pieszczoty męża. Zdawała się ciągle wyczekiwać czegoś, widziéć kogoś poza szerokiemi barkami Julka. Patrzyła ciągle w okno i drżała, gdy turkot kół rozległ się w powietrzu.
Nie kochała przecież hrabiego — nie, ale byłaby pół życia oddała za jednę chwilę spędzoną przy jego boku. Gdy Julek całował jéj usta, ona zamykała oczy i uchylała głowę — zdawało się jéj, że powinna te usta zachować dla hrabiego, że to spojrzenie, wymienione z bladym panem w przedpokoju pałacowym przy odgłosie pieśni weselnéj, związało ją jakąś przysięgą — rodzajem zobowiązania. Czekała więc, ale dotychczas czekała napróżno i to czekanie przejmowało ją trwogą i paliło gorączką, która ją dniem i nocą trawiła. Nakoniec prosty wypadek usłużył jéj więcéj, niżeli wszystkie uroczyste namitki i haftowane koszule.
Julek wyjechał dnia tego na pewien czas z panem i z panią w dalekie strony. W chacie została sama Małaszka i czarny kot z zielonemi oczyma.
W gotyckim pałacu kręciła się sama jaśnie panna, pod dozorem hrabiny-siostry. Narzeczony miał jednak prawo, mimo nieobecności rodziców, odwiedzać narzeczonę. Nie miano serca zabronić téj rozkoszy zakochanemu młodzieńcowi. Przyjeżdżał więc jak zwykle,