Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szła pani Gustawowa, uwiadomiła ją o rannym powrocie do miasta szczęśliwego narzeczonego.
Innéj drogi niema, tędy jechać koniecznie musi.
Stoi więc blada pani i czeka.
Nagle, na ciemném tle drzew widać wznoszący się tuman kurzu i słychać wyraźnie tętent kopyt końskich, wkrótce zaś już koń i jeździec ukazują się na drodze, teraz już są pod balkonem.
Matylda wpatrzyła w Gustawa swoje wielkie, smutne, czarne oczy...
W sercu jego budzi się coś nakształt litości.
Przejeżdżając tuż około balkonu, chwyta wsuniętą w butonierę różę i rzuca purpurowy kwiatek bladéj kobiecie... rzuca, jak jałmużnę żebrakowi.
Jednak Matyldzie zdaje się, że to przebłysk niewygasłego jeszcze ze wszystkiém uczucia... Z wyrazem nieokreślonéj radości przyciska do ust wonne listki kwiatu, na blade jéj lica wykwita rumieniec, a Gustaw jest już daleko!...


∗                    ∗

Niebieskawe, mdłe światło wpada przez szczelnie zasunięte firanki do wnętrza bogatéj sypialni. Na łóżku wśród koronek i batystów spoczywa śpiąca postać kobieca, czarne włosy bogatą falą spływają na haftowane poduszki...
Pani bankierowa powróciwszy z balkonu, miała gwałtowny atak kaszlu, poczém zmęczona zasnęła.
Głucha cisza panuje dokoła.
Na marmurowéj płycie stoliczka baterya flaszeczek