Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I każdy z nich, nawet nałogowy pijak, obszarpany wyrobnik, wykwintny szuler — ach! złodziéj nawet ma w głębi swéj duszy czystą, poetyczną nutę, która raz trącona, może mu grać wśród wszystkich życia kolei.
Ty, młode, niedoświadczone dziewczę, nawet nie możesz wiedziéć, ile kobieta ma sposobów do wydostania jasnéj chwili z najsmutniejszego dnia całego.
Trzeba umiéć patrzéć w głąb, duszy, szukać, a raz poznawszy słabą stronę, położyć na niéj swą dłoń, nie dla zabliźnienia rany, ale dla przyniesienia ulgi chwilowéj; nie dla powstrzymania nad przepaścią, bo na to dłoń nasza zasłaba, ale dla sprowadzenia na chwilę z bagniska w jaśniejsze, promienniejsze strony.
Widziałam mężczyznę, w którego duszy umarły na pozór wszelkie szlachetniejsze chęci, żył bez jutra, bez Boga, bez czci i honoru; był to istny cygan wśród ludzi, poniewierany i odtrącany przez wszystkich, a przecież cynizm jego milkł wobec prostéj piosnki Schuberta, którą posłyszał graną o wieczornym zmroku. Płakał wtedy jak dziecko i słuchał rzewnéj melodyi, powtarzając: „po co ja żyję? po co ja żyję?”
Znałam znów człowieka tak gwałtownego, że wszystkie huragany malały i nikły wobec jego gniewu. Szalał z wściekłości za lada drobnostką i rwał się do noża. Czy wiesz, co go uspakajało?... Oto srebrny promień księżyca. Ten czysty blask robił go małym i powolnym jak jagnię. Patrzył w księżyc i uśmiechał się dobrym, dziecinnym uśmiechem. Zdawało się wtedy, że ten człowiek jest aniołem dobroci.
Studyowałam raz wykwintnego dandysa, który wśród rzeczywistych i olbrzymich trosk materyalnych rozrywał się — rysując karykatury samego siebie. Było to