się łzami. Ogrom nieszczęścia ją przygniata. Stłuczona miska, trzy centy, a prócz tego spadają na nią wymówki kochanka i cisną jéj się łzy do oczu.
— Widocznie ci do mnie nie pilno — mówił chłopiec, odsuwając ją od siebie.
A! tego już nadto! Ona musi powiedziéć, ile nieszczęść spadło na nią od zeszłéj niedzieli, musi się użalić, bo ją chyba zadusi.
I cichym, smutnym głosem opowiada, jak zgubiła trzy centy, kupiwszy mąkę i zielone, i jak stłukła „porcynalową” miskę, z któréj Sroka i Krucio jadły.
— Jak Boga kocham, nic temu nie jestem winna; przekupka pieniędzy mi nie oddała, a miska stłukła się sama, nawet nie wiem jak.
Tu łkanie przerywa jéj mowę. Doszli, rozmawiając, do drzwi prowadzących na ulicę. Stoją w nich oboje zwróceni twarzą do gwiazd błyszczących na ciemnym lazurze nieba.
Srebrne promienie odbijają we łzach drżących na rzęsach dziewczyny.
Stoją tak smutni i zagłębieni. Obliczają straty i wyczekują środka dla pokrycia strat.
Nagle chłopiec obejmuje dziewczynę i przyciąga do siebie — gorący pocałunek osusza łzy i wywołuje uśmiech na obydwóch twarzach.
Wśród turkotu powracającéj z teatru karety drży cichy, namiętny głos spracowanego rzemieślnika:
— Nie płacz, głupia! przecież kocham cię...
∗
∗ ∗ |