Strona:Gabriela Zapolska - Agonja miłości.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Agonja miłości.
FANTAZJA.

Tout meurt... même l’amour!

...wstążka jaskółek, czerniejących wśród liljowej przestrzeni, rozpływa się w szare, niepochwytne punkta. Pas dni wiosennych o różowych rankach (różowych rankach jasnych, jak palce kobiety), miłosierdzie ludzkie zda się niewyczerpane (niewyczerpane, jak nędza i łachmany żebraków), welon wdowy, wlokący się żałobnym szmatem wśród bieli mauzoleów, przysięga, pieczęcią tajemnicy usta ludzi wiążącą, chrapliwy oddech samobójcy, czającego się na własne życie z postronkiem w dłoń wpitym, huk armat, ścielących dywan ciał ludzkich (ciał ludzkich, od krwi całych purpurowych), modlitwa wieczorna dziecka o ciężkich od snu powiekach — wszystko mija, kończy się, zapada w niebyt — kona!
Śmierć sama ma śmierć swoją, szkielet pod wieńcem tuberozy się uśmiecha, w pieśniach Schumanna słychać klekot kości, w woni muguetu czuć wilgoć katakumb.
Śmiech dziecka, całego białego od chrzestnej sukienki, ma agonję swoją, wieniec nieśmiertelników purpurowych pod łzami jesiennego deszczu kona, blednąc trupią bladością czaszek w mogiłach tonących. Nad nami — gwiazdy ulewą zaledwie zajrzane, giną w przestrzeni, zostawiając wrażenie postrzelonych ptaków, które umierają, zakreślając łuk, i spadają w niedojrzane zarośla. Nawet trumna ma swoją agonję i rozpada się jakby z żalem, rodząc w swem zbutwiałem łonie miljardy robactwa i jeden szkielet więcej, szkielet uśmiechnięty pod ciężarem ziemi, spokojny, ironiczny — majestatu i rozpaczliwej nieruchomości pełny.
Każde uczucie, w duszy człowieka powstałe, ma agonję swoją. Czasem jak idea się krystalizuje, świeci, ku sobie ciągnie. Wtedy nie zamiera, lecz zabija, wielki stos istnień ludzkich dokoła siebie wznosząc. Lecz, jeśli nie przejdzie w kryształ ideału, a jak ptak zraniony, po ziemi skrzydłami powłóczy, wtedy prędzej, czy później, o całun grobowy się prosi.