Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i rzucił bystre spojrzenie na tygrysie plecy Muszki. Na scenie studenci hispańscy brzęczeli zuów na mandolinach, zrywali się, krzyczeli olle!... i siadali z impetem na krzesłach. Za niémi chwiały się papierowe dęby, rozpięte na połatanych siatkach. Z jednéj kulisy widać było wypomadowaną głowę jakiéjś sługi, która się wysuwała z krzaka nadzwyczajnych róż i patrzyła na hiszpanów wyłupiastemi oczyma.
Nagle jeden z hiszpanów podniósł się i zaczął tańczyć, bijąc się tamburynem po karku, po nosie, po głowie, po udach, po kolanach, po piętach... Szarpał się, rzucał, jakby zdjęty epileptyczną drgawką. Publiczność śmiać się zaczęła i bić frenetyczne brawo.
Piękno przemawia zawsze do dusz ludzkich...
Hiszpan wierzgał, rzucał się, tamburyno dzwoniło, mandoliny brzęczały. Nagle wszystko ucichło, hiszpanie uciekli, kurtyna zapadła. Antrakt się rozpoczął. Wiolohradzki powstał i umyślnie nie śpiesząc się, powoli, wysunął się z balkonu.
Gdy wychodził na kurytarz, serce mu biło gwałtownie. Stanio już stał pod ścianą, tuż obok kołków z paltami, lecz nie był sam. Kilku kasynowców otaczało go. Zobaczywszy Wielohradzkiego, zbliżyli się ku niému. Szybko Stanio wyłożył mu rzecz całą. Kasyno ma zamiar wydać piknik, chcąc odwdzięczyć się za karnawałowe przyjęcia. Hrabia Dezydery daje do dyspozycyi swoje apartamenty. Enfin, będzie to