Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed ludźmi wiarołomnego romansu. Było w téj przygodzie coś nienaturalnego, przewrotnego, coś, co się czaiło kociemi ruchami i cofało się szybko w głąb źrenic hrabianki. Szczególniéj Wielohradzki zauważył, iż Muszka pragnęła, aby nawet cień ich zbliżenia nie przekradł się do wiadomości ludzkiej. Wobec innych traktowała go z lodowatą obojętnością i tańcząc z nim, na czele korowodów kotylionowych, miała zawsze pozór zimnéj statuy, obracanéj w ramionach obojętnego jéj manekina.
Lecz w chwili rozdawania orderów, bukietów, wstążek, w chwili najniespodziewańszéj a tajemniczej, nerwowe uściśnienie ręki, półwzrok, półuśmiech spadał nań nagle z szybkością jastrzębia. Zanim zdołał się opamiętać, odpowiedzieć, już Muszka odwracała się spokojna, wyniosła, mierząc go arroganckim wzrokiem wykołysanéj w impertynencyach dziewczyny.
Nigdy nie zdradziła się jednym wyrazem, nie rzuciła mu jednego słowa, które mogłoby Rozjaśnić zagadkę jéj postępowania. Zamieniali zwykle banalne słowa tyczące się tańca. Po raz pierwszy wyszła ze swéj rezerwy, rzucając mu ów bukiecik. Zmieniła sama porządek figury kotylionowej, i dziś Wielohradzki przypominał sobie dokładnie rozkazujący wzrok, z jakim mu wskazała bukiecik podawanych fijołków. On zaś — idyotycznie, mógł zgubić ową karteczkę i gdyby nie Tecia...