Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co téż ty pleciesz!.. Kafthan to karykatura... widziałam go kilka razy u Jezuitów. Rozumiem, że się z niego śmieją...
— Tak! tak się to zdaje, ale paść na języczek któremu z tych panów, to człowiek zgubiony. Enfin niech mamcia da rogalik, bo idę do budy!
Wziął w rękę rogalik i ostrożnie wsuwał go do kieszeni.
— A cukier jest?
— Jest, włożyłam dwa kawałki.
— Dobrze!
Od pewnego czasu „ci panowie” wprowadzili w modę jedzenie na drugie śniadanie rogalików suchych i pogryzanie kawałkami cukru.
Naturalnie, Tadzio musiał także jeść suche rogaliki i ssać cukier.
Wielohradzka, niezadowolona, kręciła głową.
— Mógłbyś wziąć choć plasterek szynki...
— Ależ nie! nie!
Zbliżył się do matki układnie i wziął ją za rękę.
— Mamuś!.. daj mi kilka papierków na papierosy.
— A twoja pensya?
— Fiu!.. na dachu — rękawiczki, krawat jedwabne skarpetki... cóż tam taka marna pensya!
Wielohradzka sięgnęła do kieszeni szlafroka.
— Masz pięć guldenów, tylko oszczędzaj! — prosiła. — Kropielnicki dziś przysyła po ratę.