Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znieważonym przez zaniesienie na górę tłomoczka. Stanąwszy przede drzwiami, z przyzwyczajenia klucza po kieszeniach szukał, lecz drzwi otworzyły się same, tak, jak to zwykle czyniła Wielohradzka, gdy ukryta w przedpokoju kroki syna poznawała niémal od pierwszego piętra.
Wielohradzki ujrzał jakąś postać kobiecą majaczącą w przedpokoju. Szybko poskoczył i rzucił się jéj na szyję, lecz natychmiast uczuł jakieś drobne ramiona, odpychające go z taką nerwową siłą, iż zatoczył się i oparł o ścianę.
Równocześnie posłyszał głos Teci, głos pokorny, matowy.
— Przepraszam pana!...
Zrozumiał, ze wziąwszy Tecię za matkę, rzucił się jéj na szyję. Ogarnęła go złość i wpadł nagle w swój dawny zły humor. Odebrał z rąk stróża walizkę, zaczął udawać, iż szuka po kieszeniach pieniędzy.
— Nie mam drobnych!... — wyrzekł wyniośle — jutro Mateuszowi zapłacę!
Mateusz skinął głową.
— A Einspänner?[1]

Wielohradzki doznał dziwnego uczucia. Chciał zwrócić się do Teci i zażądać od niéj guldena, lecz gniew i wstyd zatamował mu słowa. Postanowił

  1. Jednokonna dorożka w żargonie galicyjskim.