Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ustach pożółkłych, oczach podsiniałych, skaczących jak frygi na stopach płaskich, olbrzymich, odzianych w pantofle z kokardami, krążyła najmłodsza i najładniejsza z Amerykanek, przebrana w klasyczną liberyę mamek francuskich.
Wielki czepiec z wstążek purpurowych czerwieniał na jéj głowie. Suknia, z płótna w kratki czerwone i białe, takaż wielka rotunda i duży biały fartuch — dopełniały stroju. Owa mamka biegała na prawo i lewo, karciła, bila po łapach, stawiała do kąta i obcierała nosy. Wszyscy bowiem grali komedyę i zastosowywali postępowanie swe do stroju, jaki przywdzieli. Te wysokie płaskie kobiety, ci mężczyźni o rybiem spojrzeniu bezkrwistych gentlemanów zachowywali się tak, jak horda rozpuszczonych i źle wychowanych dzieciaków. Piszczeli, skrzeczeli, bili się, popychali, wydzierali sobie zabawki i szklanki z ponczem. Mamka wpadała nagle pomiędzy „niegrzeczną” grupę i rozdzielała klapsy. Lecz była zajęta głównie flirtem z Sandersonem. W przystępie romantycznego uniesienia poklepawszy go po brodzie, zaprowadziła do kąta i postawiła twarzą do muru. Stary morfinoman szedł, wyprawiając grymasy rozkapryszonego dziecka. I nagle stanął w kącie, kopiąc tylko od czasu do czasu przechodzących, którzy oddawali mu te kopnięcia z procentem.
Muszka i Wielohradzki patrzyli na tę długą, białą postać mistrza, przylepioną do muru i od czasu do