Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagle przed oczyma Tadeusza pojawiła się inna postać trywialna: zgarbiona, w jersey’u czerwonego stanika, jedząca brzydko śliwki i wypluwająca w garść szorstkiéj ręki pestki. Często widywał Tecię jedzącą i nigdy nie zastanowił się nad różnicą rasowych przyzwyczajeń. Skrzywił się i potrząsnął głową, jakby chcąc spłoszyć natrętne widziadło. Kształtna, wązka ręka Muszki, opięta w żółtą duńską rękawiczkę, spoczęła delikatnie na blacie stołu.
Bez namysłu Wielohradzki pochwycił ją w swą drżącą rękę. Przez chwilę te obie ręce złączone zarysowały się w promieniu słońca, bijącém przez okno.
Bretonka, siedząca przy kołysce, podniosła się z ziemi, i klekocąc sabotami, zbliżyła się do stołu.
Zaczęła zbierać miseczki i łyżki, sięgnęła po chleb i nagle uśmiechnęła się, widząc tych dwoje młodych, zapominających o reszcie świata wśród wąwozu okiennéj framugi
Mari et femme?... — zapytała, pokazując dwa rzędy zczerniałych zębów.
Ręka Muszki cofnęła się szybko, jak mała pantera, powracająca do swego legowiska.
Non!... non!... — zawołała i wybuchnęła dziwnym, przeciągłym śmiechem. — Och!... — śmiała się, nakładając kapelusz.
— Ta kobieta wzięła nas za małżeństwo... Co za dobra farsa!... jak mówił Jagoury...