Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lił się nad ogniskiem. Szczypcami drucianemi wyjął żarzący się węgielek i, pykając głośno fajkę gasnącą rozniecać zaczął.
I nagle parsknął śmiechem brutalnym, hałaśliwym.
Stary breton, siedzący kolo komina, nie poruszył się nawet, nie spytał Jagourego o przyczynę téj wesołości. Bretonka, nalewająca mleko, podeszła do stołu i postawiła dwie miseczki purpurowe, dziwacznie malowane, przed Muszką i Tadeuszem.
Bara? — zapytała.
I nie czekając na odpowiedź, zdjęła z deski olbrzymi bochen czarnego chleba i położyła go na stole.
Tymczasem Jagoury zbliżył się także do stołu i w zczerniałych rękach kruszyć zaczął kawał hreczanego naleśnika.
Śmiał się ciągle, pluł w ogień i kiwał głową.
Okruchy zgarnął i wszystko razem wtłoczył w rodzaj dziury, których było kilka na powierzchni stołu.
Bretonka wlała mu w ten otwór trochę mleka i zamieszała tę zupę palcem. Jagoury odłożył fajkę i usiadł na ławie.
Permettez? — zapytał Muszki, uchylają beretu.
Panna Dobrojowska skinęła głową. Przyglądała się ciekawie téj olbrzymiéj ludzkiéj maszynie, którą morze pokryło czarną rdzą, a jod warechu pokostował rudą barwą. Jagoury zdawał się jakimś starym