Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzonemi, postarzała nagle, jakby na jéj barki walił sic ciężar przechodzący siły.
Lecz nie odsuwała od siebie drżącego i olśnionego swoją śmiałością chłopaka: przeciwnie, zwalniała kroku, jakby pod urokiem mistycznéj i niewidzialnéj siły.
— Czy cię to przeraża? — powtarzał Tadeusz.
— Nie!... — odparła nareszcie zaledwie dosłyszalnym głosem.
Milczeli chwilę, oddychając ciężko, lecz szli ciągle ku morzu, które, dziś wzburzone, bilo z dalekim głuchym łoskotem o skały i podstawy sygnałów.
Tadeusz pochylił się tak, iż ustami prawie dotykał włosów dziewczyny.
— Na całe życie?... — zapytał.
— Na całe życie!... — zabrzmiało jak echo.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Tego dnia Tadeusz, powróciwszy do hotelu, zastał dwa listy pod swoim adresem.
Na jednéj kopercie poznał rękę matki, drugi adres był nakreślony nieznaném mu pismém. Zadziwił się niepomiernie.
Oprócz matki, nie wiedział nikt o miejscu jego pobytu.
Zdjął go nerwowy niepokój. Zamknął drzwi na klucz i rozerwał ową kopertę. Ukazała się ordynaryjna ćwiartka papieru, zakreślona drobnem, niewy-