Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

murzynka i natychmiast wpakowała olbrzymi kawałek chleba w swoje szerokie usta. Miała ruchy małpy i kurczyła się na krześle, ciągle zziębła. Gorąco jednak zaczynało już panować w sali i jedna z dziewczynek otwierała wentylatory. Inne sprzątały talerze i przynosiły półmiski. Wielohradzki posmutniał i zaczął melancholijnie wpatrywać się w swój pusty talerz.
Muszka nie przyszła.
Liczył tak wiele na owo zbliżenie się przy stole, na ciągłą rozmowę, na to odosobnienie się, pomimo obecności współbiesiadników! Zamiast Muszki, miał obok siebie potworną postać taitianki, czarno-żółtą w okrutnem świetle gazu, z plamami sinemi paznogci na długich kościstych palcach.
Wielohradzki podniósł oczy, chcąc uniknąć widoku téj ręki, która ciemniała przed nim na bieli obrusa, poruszając się nerwowo, jak gad czarny i potwornie brzydki. Szmer rozmów zaczynał powoli dzwięczeć w powietrzu. Roznoszono ryby nieznane Wielohradzkiemu, prawie purpurowe. Francuzi ożywiali się, nalewając wino, jabłecznik lub piwo. Dzieci rozprawiały dość głośno o zapowiedzianych za dni parę regatach, w których miały wziąć udział wszelkie malutkie okręciki, jachty, barki będące w posiadaniu dzieciarni w Concarneau. Długowłosi mężczyźni zawiązali pomiędzy sobą pogawędkę, interpelując się